Film chwilami rozbraja zabawnymi dialogami, sporo tu gier słownych. Historia tu opowiedziana jest nierzeczywista, odrealniona i jedyna w swoim rodzaju, w czym spory udział miały też oczywiście kwestie techniczne, ale o tym za chwilę. Christopher zdaje się śladem Wonga stworzył dzieło o samotności, w którym chętnie sugeruje widzowi pewne rzeczy, zaś jego bohaterowie jakby jedynie ocierali sie o siebie. Znaczy się miłość kobiety do mężczyzny, miłość meżczyzny do drugiego mężczyzny i takie tam wongowe niejednoznaczne klimaty. Niejednoznaczne dla widza, ale znacznie bardziej dla samych postaci.
Absolutne mistrzostwo świata jeśli o zdjęcia chodzi! Doyle bawi się kolorami, obrazem, montażem. Tworzy dzieło odjechane, częśto przypominające teledysk. Tak, sporo dobrej muzyki jest tu również.
Można wprawdzie odnieść wrażenie, że czegoś tu brakuje i tyczy sie to fabuły, ale ja sądzę, że niekoniecznie, a raczej, ze nie ma się czego czepiać. Bo film naprawdę jedyny w swoim rodzaju. Wielka szkoda, że Doyle po nim nic już nie nakręcił, no ale jeszcze nie jest za późno i może się czegoś doczekamy.